Wreszcie jest chwila, żeby coś napisać, bo wiem, że wszyscy
czekają na jakieś wieści, ale szczerze mówiąc, nie wiem co mam napisać. Czas
biegnie, dużo się dzieje, ale nie jest to dla mnie nic nowego. Póki co, te same
miejsca, spotkania z dziećmi, dorosłymi, wszystko tak jak dwa lata temu, choć w
trochę innej już rzeczywistości.
No i chyba właśnie o tej nowej rzeczywistości tym razem
napiszę, bo nie mogę wyjść z podziwu, jak ten kraj się zmienia. Mam przecież
porównanie do Kenii z 2009 i 2011 roku i muszę przyznać, że jest to gigantyczny
skok cywilizacyjny.
Już samo lotnisko mnie zszokowało, gdyż dwa lata temu żegnał
mnie stary „kartonowy” terminal i te same korytarze dla odlatujących i
przylatujących. Kiedy w sierpniu tego roku dotarła do mnie informacja, że
spłonął terminal na lotnisku w Nairobi, stwierdziłem że to już całkowicie
sparaliżuje ten port, który jest przecież największym i najbardziej znaczącym
portem w środkowo-wschodniej Afryce. Okazało się jednak, że terminal jest
zupełnie nowy, jeszcze może nie skończony, ale wszystko jest na dobrej drodze.
Same drogi w Nairobi też zaskoczyły mnie pozytywnie. To co
dwa lata temu było jeszcze daleko w lesie, dziś już działa i napędza tą wielką
maszynę jaką jest stolica Kenii.
Droga z Nkubu do Mitunguu, to w ogóle odrębna historia.
Kiedy jechałem nią pierwszy raz, to był prawdziwy off Road! Jedynie terenowe
auta były w stanie pokonać tę trasę, a i one w niektórych miejscach prawie
łamały zawieszenia. W czasie pory deszczowej Mitunguu było odcinane od świata,
gdyż droga ta zamieniała się w rzekę i chyba tylko amfibią można było ją
pokonać. Dwa lata temu była ona poszerzana i szykowana pod tamak czyli asfalt.
Dziś ten czternastokilometrowy odcinek jest piękną równą, szeroką drogą z
systemem odwadniającym, no i oczywiście bampsami, czyli leżącymi policjantami,
które w okolicach wiosek wymuszają zdjęcie nogi z gazu.
Samo Mitunguu stało się dosyć sporą wioską, gdzie wiele
rzeczy można już kupić, a nie tak jak w 2009 roku tylko jeden rodzaj ciastek,
mąkę, olej i wodę. Jest już i bank i stacje benzynowe, dyskoteka, a wzdłuż
głównej drogi same murowane domy, niektóre nawet kilkupiętrowe. Aż trudno w to
wszystko uwieżyć…
Sam teren parafii, Kościół nie zmienił się od 2011 roku aż
tak bardzo, bo największe zmiany zaszły tu między 2009 a 2011 rokiem. Zmienił
się za to bardzo sierociniec w Matetu zwany Shalom Home, czyli dom pokoju.
Zostały dobudowane nowe obiekty, uruchomiono szkołę zawodową dla chłopców po
ichnemu Politechnika, no i przede wszystkim przybyło dzieci. Dwa lata temu było
ich około 50, a teraz jest już ponad 150 i to jeszcze nie koniec. Droga do
Matetu niestety została taka sama i jak trochę popada, to strach nią jechać,
żeby nie zostać pożartym przez odmęty błota.
W Meru czyli stolicy tego plemienia otworzono kolejny
hipermarket, przybyło zwykłych marketów, banków, ludzi, samochodów, nawet
ostatnio zostało wprowadzone płatne parkowanie w niektórych miejscach. Tak naprawdę
to można już kupić prawie wszystko, łącznie z zupkami chińskimi i choinkami,
które wyglądają jak drapaki obwieszone świecącymi lampkami.
Trzy dni w tym tygodniu spędziliśmy w Tiganii, czyli w
rodzinnych stronach ks. Francisa. Spotykaliśmy się tam z naszymi dziećmi
adopcyjnymi, choć z racji wakacji nie było to łatwe zadanie i póki co nie udało
się wszystkich dzieci spotkać. Dlatego właśnie nie będę się rozwodził póki co
nad spotkaniami z dziećmi, a zajmę się nowościami na tamtym terenie.
Kolejna nowa, asfaltowa, równa droga ułatwiła nam
przemieszczanie się w tamtejszym terenie. Powstała nowa szkoła dla dzieci
objętych projektem Act of Mercy, czyli między innymi dla naszych dzieci.
Projekt ma też wreszcie swoje biuro, do którego dzieci i dorośli mogą przyjść z
problemami, załatwić sprawy.
Jadąc dalej na północ znowu szokuje nowa droga tym razem z
Maua do Laare. Jedna już była dwa lata temu, ale teraz jest już druga, krótsza
i ułatwiająca życie mieszkańcom, gdyż teraz już nie kurzy się tak jak
wcześniej, gdy samochód przejechał chmura kurzu utrzymywała się przez kilka
minut.
Na terenie parafii w Laare powstała kaplica adoracji i wokół
niej droga krzyżowa w ogrodzie, a i sama misja również się zmieniła. Powstał
plac zabaw dla dzieci, kojec dla najmłodszych i to co najważniejsze, za
czwartym podejściem udało się wydrążyć studnię, w której jest woda!!! Kiedy
wyjeżdżałem dwa lata temu zaczynano robić pomiary, czy w ogóle można kopać tam
studnię. Dziś po kilku nieudanych próbach, szyb już jest gotowy, a woda w nim
czeka na wydobycie na powierzchnię.
Oczywiście temat studni będzie się ciągnął jeszcze przez
jakiś czas, gdyż pompa, tanki to ogromnie kosztowne przedsięwzięcia, dlatego
jeszcze nie raz będziemy się przypominać w tym temacie i prosić Was o wsparcie.
Najważniejsze już jest i wiadomo, że pieniądze które zbieramy, już tylko pomogą
postawić kropkę, a raczej kroplę nad „i”, czyli podarować tę wodę, która jest w
szybie mieszkańcom.
Teraz przejdę do tego, co się nie zmieniło na przestrzeni
tych czterech lat. To z pewnością fantastyczne, świeże owoce, które są na wyciągnięcie
ręki. Teraz jest pora na mango i papaje. Jemy je na okrągło i nie możemy się
nadziwić, że coś tak pysznego możemy zajadać w środku zimy.
Nie zmieniło się również myślenie wielu ludzi. Szczególnie
mam na myśli tych najbiedniejszych, niewykształconych, którzy żyją dalej w
lepiankach z gliny i krowiego łajna, którzy żyją bez pracy, a mimo to wciąż
powiększają swoje rodziny skazując dzieci na głód, a może nawet i śmierć.
Rozwarstwienie społeczne staje się tu coraz większe, już nie
tylko w stolicy jest ono tak bardzo widoczne, ale również i na wsiach. Tym
ludziom oferuje się pomoc np. w postaci kursów z naturalnego planowania
rodziny, ale oni dalej chcą żyć dniem dzisiejszym, nie przejmując się jutrem. To
smutne i niezrozumiałe, ale przecież nie da się zmienić ludzi na siłę, chociaż
jest w nas taki odruch, żeby nimi potrząsnąć, przemówić do rozsądku. Póki co,
możemy się tylko modlić za nich i ich dzieci, które najbardziej w tym wszystkim
są poszkodowane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz