niedziela, 22 grudnia 2013

Świat się zmienia, Kenia też



Wreszcie jest chwila, żeby coś napisać, bo wiem, że wszyscy czekają na jakieś wieści, ale szczerze mówiąc, nie wiem co mam napisać. Czas biegnie, dużo się dzieje, ale nie jest to dla mnie nic nowego. Póki co, te same miejsca, spotkania z dziećmi, dorosłymi, wszystko tak jak dwa lata temu, choć w trochę innej już rzeczywistości.
No i chyba właśnie o tej nowej rzeczywistości tym razem napiszę, bo nie mogę wyjść z podziwu, jak ten kraj się zmienia. Mam przecież porównanie do Kenii z 2009 i 2011 roku i muszę przyznać, że jest to gigantyczny skok cywilizacyjny.

Już samo lotnisko mnie zszokowało, gdyż dwa lata temu żegnał mnie stary „kartonowy” terminal i te same korytarze dla odlatujących i przylatujących. Kiedy w sierpniu tego roku dotarła do mnie informacja, że spłonął terminal na lotnisku w Nairobi, stwierdziłem że to już całkowicie sparaliżuje ten port, który jest przecież największym i najbardziej znaczącym portem w środkowo-wschodniej Afryce. Okazało się jednak, że terminal jest zupełnie nowy, jeszcze może nie skończony, ale wszystko jest na dobrej drodze.

Same drogi w Nairobi też zaskoczyły mnie pozytywnie. To co dwa lata temu było jeszcze daleko w lesie, dziś już działa i napędza tą wielką maszynę jaką jest stolica Kenii.

Droga z Nkubu do Mitunguu, to w ogóle odrębna historia. Kiedy jechałem nią pierwszy raz, to był prawdziwy off Road! Jedynie terenowe auta były w stanie pokonać tę trasę, a i one w niektórych miejscach prawie łamały zawieszenia. W czasie pory deszczowej Mitunguu było odcinane od świata, gdyż droga ta zamieniała się w rzekę i chyba tylko amfibią można było ją pokonać. Dwa lata temu była ona poszerzana i szykowana pod tamak czyli asfalt. Dziś ten czternastokilometrowy odcinek jest piękną równą, szeroką drogą z systemem odwadniającym, no i oczywiście bampsami, czyli leżącymi policjantami, które w okolicach wiosek wymuszają zdjęcie nogi z gazu.

Samo Mitunguu stało się dosyć sporą wioską, gdzie wiele rzeczy można już kupić, a nie tak jak w 2009 roku tylko jeden rodzaj ciastek, mąkę, olej i wodę. Jest już i bank i stacje benzynowe, dyskoteka, a wzdłuż głównej drogi same murowane domy, niektóre nawet kilkupiętrowe. Aż trudno w to wszystko uwieżyć…

Sam teren parafii, Kościół nie zmienił się od 2011 roku aż tak bardzo, bo największe zmiany zaszły tu między 2009 a 2011 rokiem. Zmienił się za to bardzo sierociniec w Matetu zwany Shalom Home, czyli dom pokoju. Zostały dobudowane nowe obiekty, uruchomiono szkołę zawodową dla chłopców po ichnemu Politechnika, no i przede wszystkim przybyło dzieci. Dwa lata temu było ich około 50, a teraz jest już ponad 150 i to jeszcze nie koniec. Droga do Matetu niestety została taka sama i jak trochę popada, to strach nią jechać, żeby nie zostać pożartym przez odmęty błota. 

W Meru czyli stolicy tego plemienia otworzono kolejny hipermarket, przybyło zwykłych marketów, banków, ludzi, samochodów, nawet ostatnio zostało wprowadzone płatne parkowanie w niektórych miejscach. Tak naprawdę to można już kupić prawie wszystko, łącznie z zupkami chińskimi i choinkami, które wyglądają jak drapaki obwieszone świecącymi lampkami. 

Trzy dni w tym tygodniu spędziliśmy w Tiganii, czyli w rodzinnych stronach ks. Francisa. Spotykaliśmy się tam z naszymi dziećmi adopcyjnymi, choć z racji wakacji nie było to łatwe zadanie i póki co nie udało się wszystkich dzieci spotkać. Dlatego właśnie nie będę się rozwodził póki co nad spotkaniami z dziećmi, a zajmę się nowościami na tamtym terenie. 

Kolejna nowa, asfaltowa, równa droga ułatwiła nam przemieszczanie się w tamtejszym terenie. Powstała nowa szkoła dla dzieci objętych projektem Act of Mercy, czyli między innymi dla naszych dzieci. Projekt ma też wreszcie swoje biuro, do którego dzieci i dorośli mogą przyjść z problemami, załatwić sprawy.

Jadąc dalej na północ znowu szokuje nowa droga tym razem z Maua do Laare. Jedna już była dwa lata temu, ale teraz jest już druga, krótsza i ułatwiająca życie mieszkańcom, gdyż teraz już nie kurzy się tak jak wcześniej, gdy samochód przejechał chmura kurzu utrzymywała się przez kilka minut.
Na terenie parafii w Laare powstała kaplica adoracji i wokół niej droga krzyżowa w ogrodzie, a i sama misja również się zmieniła. Powstał plac zabaw dla dzieci, kojec dla najmłodszych i to co najważniejsze, za czwartym podejściem udało się wydrążyć studnię, w której jest woda!!! Kiedy wyjeżdżałem dwa lata temu zaczynano robić pomiary, czy w ogóle można kopać tam studnię. Dziś po kilku nieudanych próbach, szyb już jest gotowy, a woda w nim czeka na wydobycie na powierzchnię. 

Oczywiście temat studni będzie się ciągnął jeszcze przez jakiś czas, gdyż pompa, tanki to ogromnie kosztowne przedsięwzięcia, dlatego jeszcze nie raz będziemy się przypominać w tym temacie i prosić Was o wsparcie. Najważniejsze już jest i wiadomo, że pieniądze które zbieramy, już tylko pomogą postawić kropkę, a raczej kroplę nad „i”, czyli podarować tę wodę, która jest w szybie mieszkańcom.

Teraz przejdę do tego, co się nie zmieniło na przestrzeni tych czterech lat. To z pewnością fantastyczne, świeże owoce, które są na wyciągnięcie ręki. Teraz jest pora na mango i papaje. Jemy je na okrągło i nie możemy się nadziwić, że coś tak pysznego możemy zajadać w środku zimy.

Nie zmieniło się również myślenie wielu ludzi. Szczególnie mam na myśli tych najbiedniejszych, niewykształconych, którzy żyją dalej w lepiankach z gliny i krowiego łajna, którzy żyją bez pracy, a mimo to wciąż powiększają swoje rodziny skazując dzieci na głód, a może nawet i śmierć.
Rozwarstwienie społeczne staje się tu coraz większe, już nie tylko w stolicy jest ono tak bardzo widoczne, ale również i na wsiach. Tym ludziom oferuje się pomoc np. w postaci kursów z naturalnego planowania rodziny, ale oni dalej chcą żyć dniem dzisiejszym, nie przejmując się jutrem. To smutne i niezrozumiałe, ale przecież nie da się zmienić ludzi na siłę, chociaż jest w nas taki odruch, żeby nimi potrząsnąć, przemówić do rozsądku. Póki co, możemy się tylko modlić za nich i ich dzieci, które najbardziej w tym wszystkim są poszkodowane.

Brak komentarzy: