Do Laare dotarliśmy około godziny 18 w wigilię. Siostra już
była w trakcie przygotowywania kolacji, a reszta załogi, czyli Klaudia, siostry
Makena i Kasia, nowicjuszki prowadziły akcję mierzenia i rozdawania butów na
nowy rok szkolny dla dzieciaków z programu adopcyjnego. Jak to się u nas mawia,
wszystkie ręce na pokład, więc i my dołączyliśmy się do tego zamieszania. Kiedy
kończyliśmy było już ciemno.
To najwyższa pora by zasiąść do wieczerzy wigilijnej. W
Kenii jednak ten dzień nie jest szczególnie celebrowany, a i kolacji z 12
potrawami nikt nie organizuje. Nie czyta się ewangelii, nie dzieli opłatkiem,
jest to zwyczajny dzień, choć już wszyscy pozdrawiają się „Merry Christmas”.
Była to więc trochę bardziej uroczysta kolacja niż zwykle, z pierogami i
kapustą z grzybami. Były również prezenty, każdy dostał chociaż mały drobiazg.
O godz 21 miała rozpocząć się pasterka, ale wiadome było, że
zacznie się później, dlatego poszliśmy na 21.30 i dobrześmy zrobili. Jak na
warunki afrykańskie było bardzo zimno, chyba tak jak w Betlejem w tę szczególną
noc. Było bardzo radośnie, mnóstwo śpiewów i tańców, no i oczywiście dłuuuuugie
kazanie księdza proboszcza.
Święta rozpoczęliśmy od wspólnego śniadania, a później Mszy
Świętej. Po niej do misji przyszły wszystkie dzieciaki z projektu na świąteczny
obiad, na który specjalnie został zabity byk. Zeszło się chyba ok. 300 dzieci,
więc pracy mieliśmy co niemiara. Samo wydanie obiadu trwało dosyć długo.
Zaczęliśmy od najmłodszych. Siostry wydawały, a my rozprowadzaliśmy dzieciaki
na miejsca, podawaliśmy kubki z sokiem. Po obiedzie jeszcze rozdawanie
prezentów do późnych godzin.
W Kenijskim kalendarzu nie ma drugiego dnia świąt, ale my
sobie takowy zrobiliśmy, by odpocząć po świątecznym zamieszaniu. Wyspaliśmy
się, zrobiliśmy pranie… Takie rzeczy też są bardzo ważne.
Następnego dnia odwiedziliśmy z s. Makeną i Klaudią kilka
rodzin. Okazało się, że w niektórych z nich wcale nie jest wesoło. W jednej
jakiś czas temu zmarła mama, więc dzieciaki muszą pracować, żeby przeżyć. W
innej rodzinie właśnie w nocy zmarł ojciec, wszystkie dzieciaki w domu bardzo
płakały. Człowiek ten od dawna chorował na gruźlicę i był bardzo wycieńczony,
ale i tak rodzina bardzo to przeżyła.
W sobotę wyruszyliśmy razem z s. Alicją i Klaudią do
Nairobi. Klaudia właśnie kończyła swój miesięczny pobyt w Kenii i udawała się
na lotnisko. My zaś postanowiliśmy odpocząć chwilę i poznać ten kraj trochę
lepiej, dlatego udaliśmy się w dalszą drogę w kierunku oceanu Indyjskiego,
czyli do turystycznej stolicy Kenii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz