W końcowej fazie to moje oczekiwanie na wyjazd do Afryki
zbiegło się z oczekiwaniem na przyjście Jezusa. Przypadek? Może i tak, ale
przypadki są przecież tylko w gramatyce…
No ale od początku, a w zasadzie, to od końca ostatniego
pożegnania z Afryką, czyli sierpnia 2011, myślałem jak do niej znowu wrócić.
Oczywiście nie jest to takie łatwe spakować się i wyjechać, bo jednak z Polską
wiąże mnie dużo, a wręcz powiedziałbym, że coraz więcej.
Plany były już od dawna, ale w październiku urealniły się,
kiedy w pracy ustaliłem urlop i kupiłem bilety. Odliczanie trwało długo. Ci
którzy śledzili je na fb, pewnie myśleli sobie, że nie mam nic innego, lepszego
do roboty, ale to nie prawda, bo na brak zajęć nie mogę narzekać. Tak się
objawiała tęsknota za tym miejscem, za tymi ludźmi.
Zamykanie spraw, zakupy, pakowanie, tylko potęgowały moje
podniecenie, aż wreszcie 11-12-13 z godzinnym opóźnieniem wsiedliśmy do
samolotu – no właśnie my, bo zgłosiła
się jeszcze nieświadoma tego co ją czeka, niewiasta rodem z Mielca, która chce
tu spędzić dziewięć miesięcy. Na imię jej Iza.
Z powodu tego opóźnienia baliśmy się, że w Stambule będziemy
musieli spędzić dodatkowych 24 godziny, gdyż wylądowaliśmy w momencie, kiedy
samolot do Nairobi miał odlatywać. W sumie to dobrze, że wylądowaliśmy, bo
śnieżyca była taka, że pilot śmiało mógł polecieć na inne lotnisko. Z tego samego powodu nasz samolot do Kenii
miał opóźnienia 2,5 godziny, dzięki czemu mieliśmy czas na ochłonięcie, a
obsługa portu na przepakowanie naszych bagaży z jednego do drugiego samolotu.
Mimo, że cała operacja w Stambule powiodła się, to i tak
miałem przez całą drogę stresa, czy ks. Francis po nas wyjedzie, bo w ostatniej
chwili przed wylotem dostałem od niego pytanie, czy w Nairobi będziemy 12, czy
13 grudnia? Na szczęście zaraz po wyjściu z terminala rzucił się na nas znajomy
szaleniec z głośnym śmiechem i radosnym „SVINJA” na ustach.
Okazało się, że 12-12 to dla Kenijczyków bardzo ważna data,
gdyż właśnie 50 lat temu powstało ich państwo. W stolicy zapowiadały się
wielkie uroczystości, wiele delegacji z innych krajów, dlatego zjedliśmy tylko
śniadanie w centrum miasta i ruszyliśmy na północ, na wieś.
Po drodze padało i to sporo, bo jeszcze nie skończyła się
pora deszczowa, ale grunt że jest ciepło. Do Mitunguu dotarliśmy po 15 czasu
lokalnego (+2 w porównaniu do czasu środkowoeuropejskiego). Byliśmy bardzo
zmęczeni, więc ten wieczór był spokojny i bez żadnych atrakcji. Te zaczęły się
następnego dnia.
Father zabrał nas w odległy zakątek parafii, gdzie powstaje
właśnie nowe centrum modlitwy pod patronatem św. Moniki. Tam oczywiście była
Msza, śpiewy, wyżerka, ale również odwiedziny w domostwach tamtejszych
mieszkańców, od których dostaliśmy pierwsze prezenty, czyli papaję, a Iza
dostała pierwszą gałązkę miraa, którą niestety zgubiła później w drodze
powrotnej.
Wczorajszy dzień w większości spędziliśmy w Shalom z dziećmi
próbując dokonać niemożliwego, ale efekty tego pokażemy w odpowiednim momencie.
Z Matetu odebrał nas miły Pan na piki piki (motor taksówka), który zawiózł nas
na jakąś imprezę. Oczywiście jadąc od dzieci byliśmy niezbyt czyści, a już na
pewno w nieodpowiednich strojach. Mimo to witano nas jak gości honorowych,
bałem się, że zaraz nam jeszcze czerwony dywan rozwiną, ale na szczęście
posadzili tylko na honorowych miejscach i wcisnęli w ręce talerze z mieszanką
kenijskich potraw. Tym razem to ja dostałem prezent specjalny czyli skarpety. I
tylko tak się zastanawiam, czy to była sugestia do moich brudnych ubłoconych
sandałków i gołych stóp?
Dziś niedziela, Msza trwała jedyne 3 godziny, a poza tym
byliśmy na chwilę u dzieci w Shalom. Z powodu wakacji nie ma ich tam wiele, a
te które są były zajęte oglądaniem TV, więc wróciliśmy wcześniej, a ja
korzystając z tej okazji mogę napisać tych kilka słów, choć nie wiem, kiedy umieszczę
je na blogu, gdyż nie wiedzieć czemu nie działa nam Internet i jesteśmy odcięci
od świata. W sumie to Może i lepiej…
Taką moją radością jest to, że swoje doświadczenia i
spostrzeżenia mogę przekazać Izie. Dla niej to wszystko jest nowe, egzotyczne,
inne, bo ja to już czuję się tu jak w domu i podchodzę do otaczającej mnie
rzeczywistości bez większych emocji, za to Iza chłonie wszystko. Dlatego mam
nadzieję, że namówię ją na napisanie kilku zdań i podzielenie się swoim
doświadczenie
1 komentarz:
Cieszę się niezwykle, że tam jesteście i dobrze Wam! Niesamowitych wrażeń życzę, radości, ciepła drugiego człowieka. Zbierajcie doświadczenia, gdzie tylko się da! Pozdrawiam Was Kochani!
Judyta
Prześlij komentarz