środa, 1 stycznia 2014

Święta w Laare



Do Laare dotarliśmy około godziny 18 w wigilię. Siostra już była w trakcie przygotowywania kolacji, a reszta załogi, czyli Klaudia, siostry Makena i Kasia, nowicjuszki prowadziły akcję mierzenia i rozdawania butów na nowy rok szkolny dla dzieciaków z programu adopcyjnego. Jak to się u nas mawia, wszystkie ręce na pokład, więc i my dołączyliśmy się do tego zamieszania. Kiedy kończyliśmy było już ciemno.
 To najwyższa pora by zasiąść do wieczerzy wigilijnej. W Kenii jednak ten dzień nie jest szczególnie celebrowany, a i kolacji z 12 potrawami nikt nie organizuje. Nie czyta się ewangelii, nie dzieli opłatkiem, jest to zwyczajny dzień, choć już wszyscy pozdrawiają się „Merry Christmas”. Była to więc trochę bardziej uroczysta kolacja niż zwykle, z pierogami i kapustą z grzybami. Były również prezenty, każdy dostał chociaż mały drobiazg.


O godz 21 miała rozpocząć się pasterka, ale wiadome było, że zacznie się później, dlatego poszliśmy na 21.30 i dobrześmy zrobili. Jak na warunki afrykańskie było bardzo zimno, chyba tak jak w Betlejem w tę szczególną noc. Było bardzo radośnie, mnóstwo śpiewów i tańców, no i oczywiście dłuuuuugie kazanie księdza proboszcza.

Święta rozpoczęliśmy od wspólnego śniadania, a później Mszy Świętej. Po niej do misji przyszły wszystkie dzieciaki z projektu na świąteczny obiad, na który specjalnie został zabity byk. Zeszło się chyba ok. 300 dzieci, więc pracy mieliśmy co niemiara. Samo wydanie obiadu trwało dosyć długo. Zaczęliśmy od najmłodszych. Siostry wydawały, a my rozprowadzaliśmy dzieciaki na miejsca, podawaliśmy kubki z sokiem. Po obiedzie jeszcze rozdawanie prezentów do późnych godzin. 

W Kenijskim kalendarzu nie ma drugiego dnia świąt, ale my sobie takowy zrobiliśmy, by odpocząć po świątecznym zamieszaniu. Wyspaliśmy się, zrobiliśmy pranie… Takie rzeczy też są bardzo ważne.
Następnego dnia odwiedziliśmy z s. Makeną i Klaudią kilka rodzin. Okazało się, że w niektórych z nich wcale nie jest wesoło. W jednej jakiś czas temu zmarła mama, więc dzieciaki muszą pracować, żeby przeżyć. W innej rodzinie właśnie w nocy zmarł ojciec, wszystkie dzieciaki w domu bardzo płakały. Człowiek ten od dawna chorował na gruźlicę i był bardzo wycieńczony, ale i tak rodzina bardzo to przeżyła.

W sobotę wyruszyliśmy razem z s. Alicją i Klaudią do Nairobi. Klaudia właśnie kończyła swój miesięczny pobyt w Kenii i udawała się na lotnisko. My zaś postanowiliśmy odpocząć chwilę i poznać ten kraj trochę lepiej, dlatego udaliśmy się w dalszą drogę w kierunku oceanu Indyjskiego, czyli do turystycznej stolicy Kenii.

Brak komentarzy: