Nie udało mi się napisać z Nairobi, bo cały czas biegaliśmy z Fr. Francisem i załatwialiśmy różne sprawy. Była też mała niespodzianka, bo ksiądz wiedział, jak bardzo chciałem jechać z dzieciakami z Laare na safari, dlatego zabrał mnie do parku żyraf, gdzie mogłem „pocałować” takiego niesamowitego zwierzaka.
W tej chwili jestem już w Amsterdamie i w sztucznej strefie zieleni na lotnisku, kwitnę razem ze sztucznymi kwiatkami czekając na samolot do Warszawy. To dobry czas na krótkie podsumowanie, bo w ciągu ośmiu godzin lotu z Nairobi przyszło już kilka refleksji.