Jak to zwykle w Kenii bywa, zmienił się lekko plan mojego powrotu, dlatego trzeba było przeorganizować wszystko. Pierwotny plan był taki, że jedziemy do Nairobi we wtorek, ale Fr. Francis ma do załatwienia tam jutro jakieś sprawy, więc skrócił mi się pobyt w Mitunguu o jeden dzień.
To pociągnęło za sobą kolejne zmiany, bo rzeczy, które chciałem załatwić w poniedziałek, musiałem przesunąć na wczoraj i dziś, dlatego też zmuszony byłem zrezygnować z zaproszenia na safari organizowanego przez s.Alicję dla dzieci z Laare. Mówi się trudno, żyje się dalej…
Wczoraj i dziś było mnóstwo spraw do zakończenia, mnóstwo spotkań, ale wydaje mi się, że na tyle na ile mogłem, wszystko dopiąłem i mogę wyjeżdżać ze spokojnym sumieniem. Oczywiście zawsze można zrobić więcej, lepiej, ale niestety nie wszystko ode mnie tu zależy i w wielu sprawach muszę się dostosować.
Rzutem na taśmę, udało mi się wczoraj odwiedzić ostatnie dziecko z Mitunguu, a mianowicie Lewisa, który teoretycznie mieszka całkiem blisko, ale z powodu braku mostu na rzece, podróż zajmuje jakieś 10 km. To bardzo zdolny i bystry chłopiec, ale pochodzi ze skrajnie ubogiej rodziny, dlatego rozmawiałem już z Fatherem, o jak najszybszym umieszczeniu chłopca w Matetu.
Spotkałem się też z liderami tutejszej, pierwszej w Afryce wspólnoty Ruchu Światło – Życie. To było spotkanie robocze o tym jak funkcjonuje obecnie wspólnota, jakie są ich radości i bolączki. Z tych rozmów o Ruchu w Kenii zmontujemy później jakiś krótki reportaż, więc każdy będzie mógł dowiedzieć się więcej na ten temat.
Dziś również chciałem pożegnać się z dziećmi z Matetu. Bardzo się z nimi zżyłem, więc nie było to łatwe spotkanie. Najpierw wspólna Msza Święta, na którą ks. Francis przywiózł cały samochód innych dzieci, które również chciały się ze mną pożegnać.
Po Eucharystii wspólna fotka, spacer po terenie sierocińca i kolacja. Było mnóstwo radości, ale mi się łza w oku zakręciła, kiedy Caroline na cały głos krzyknęła „Mzungu, ja chcę jechać z tobą”. Zostawiłem dzieciakom drobne prezenty – piłki i skakanki, które przekazały mi dzieci ze szkoły podstawowej na warszawskiej Pradze.
Niedawno uporałem się z papierkowo – komputerową robotą, więc zostało mi jeszcze tylko spakowanie wszystkiego. Swoich rzeczy nie mam dużo, a i tak część z nich zostawiam, tu się bardziej przydadzą.
Z czytelnikami bloga jeszcze się nie żegnam, bo myślę że z Nairobi jeszcze coś napiszę. Na podsumowania i przemyślenia przyjdzie czas po powrocie, wtedy też zajmiemy się przetwarzaniem i rozsyłaniem do wszystkich sponsorów informacji o dzieciach.
Proszę jednak o chwilę cierpliwości, gdyż swoje pielgrzymowanie przez Afrykę chcę zakończyć przed obliczem Czarnej Madonny. W czwartek chcę dołączyć do mojej umiłowanej, fioletowej WAPM, by na Jasnej Górze podziękować Panu Bogu za dar tej wyprawy na równik.
1 komentarz:
Ponieważ jestem u Was częstym gościem, nie mogę postąpic inaczej ... Otóż nominuję Wasz blog do nagrody "ONE LOVELY BLOG AWARD". Zapraszam do siebie po wyróżnienie. Pozdrawiam.
p.s. na moim ogrodowym blogu: "gdzie ważki mówią dobranoc"
Prześlij komentarz