czwartek, 11 sierpnia 2011

Ostatni meldunek

Nie udało mi się napisać z Nairobi, bo cały czas biegaliśmy z Fr. Francisem i załatwialiśmy różne sprawy. Była też mała niespodzianka, bo ksiądz wiedział, jak bardzo chciałem jechać z dzieciakami z Laare na safari, dlatego zabrał mnie do parku żyraf, gdzie mogłem „pocałować” takiego niesamowitego zwierzaka.
W tej chwili jestem już w Amsterdamie i w sztucznej strefie zieleni na lotnisku, kwitnę razem ze sztucznymi kwiatkami czekając na samolot do Warszawy. To dobry czas na krótkie podsumowanie, bo w ciągu ośmiu godzin lotu z Nairobi przyszło już kilka refleksji.
Przede wszystkim, to mogę powiedzieć, że te dwa miesiące minęły strasznie szybko, może dlatego, że dużo rzeczy było do zrobienia, dużo rozmów do przeprowadzenia i dużo miejsc do odwiedzenia. Nawet nie wiem ile razy mijałem równik jadąc z północy na południe i z południa na północ.
Choć cały czas wzbudzałem sensację wśród tubylców, to dzieciaki traktowały mnie już jako swojego „mzungu”. To one pokazały mi, że moja największa obawa, czyli bardzo średnia znajomość języka, nie ma żadnego znaczenia.
Oczywiście w Laare było mi w tej kwestii łatwiej, bo zawsze s.Alicja mogła pomóc, gdy czegoś nie rozumiałem, ale w Mitunguu musiałem już sobie radzić sam. To nic, że niejednokrotnie po kilka razy używałem magicznego yyyyyyyyyy, które w zależności od intonacji, ma w kimeru trzy znaczenia ( „TAK”, „NIE” i „możesz powtórzyć bo nie usłyszałem/nie zrozumiałem).
Teraz dopiero do mnie dotarło, że dwa lata temu byłem w zasadzie tylko obserwatorem, bo to Kasia jako koordynatorka nad wszystkim czuwała, wszystkiego pilnowała, a ja tylko ewentualnie podsuwałem jakieś pomysły, lub wykonywałem polecenia szefowej.
Tym razem sam musiałem większość rzeczy planować, wykonać, lub koordynować. To było trudne, ale przy  życiu trzymała mnie Wasza modlitwa, Wasze wsparcie, które dawało mi siłę do działania. Z całego serca dziękuję za to wsparcie duchowe, za każdą „Zdrowaśkę”, ale również za wsparcie materialne, dzięki któremu ta misja było w ogóle możliwa.
Po krótkim odpoczynku będę chciał być do Waszej dyspozycji, udostępnić wszystkie zdjęcia, wysłać listy od dzieci. Mimo wszystko czeka mnie też powrót do szarej rzeczywistości, do zwykłych domowych obowiązków, szukania pracy… dlatego proszę o cierpliwość i wyrozumiałość.
Tymczasem odmeldowuję się, ruszam w dalszą drogę, dziś do domu, a jutro do Częstochowy…
Pozdrawiam,
Jarek

1 komentarz:

gosiahk pisze...

Panie Jarku DZIĘKI WIELKIE !!! za te dwa miesiące :)