Czasami bywa tak, że pochylając się każdego dnia nad nędzą i biedą drugiego człowieka zaczynamy traktować to nie jako posługę ale jako pracę. Dziś miałyśmy małą lekcję na ten temat i myślę, że nauka nie pójdzie w las.
W niedzielę nie pracujemy, w niedzielę mamy czas na odpoczynek i relaks, w niedzielę idziemy rano na Mszę świętą, która trwa do południa, a później wspólny obiad i chwila odpoczynku, bo po południu idziemy na adorację do kościoła. Niewiele tego czasu wolnego, wiec każdy stara się wykorzystać go jak najlepiej :)
Dziś jednak spotkało nas coś niesamowitego, siedząc jeszcze przy stole po obiedzie zauważyłyśmy, że ktoś dobija się do furtki. Któraś z sióstr westchnęła tylko, no nie! W niedzielę... wstając powiedziałam siostrom, by nie zapominały, że w niedzielę też są misjonarkami miłosierdzia i trzeba podejść i wysłuchać kogoś, kto stoi i puka.
Ale oczywiście jeśli jest taka możliwosc to umówić się na jakiś inny dzień, bo to normalne że i my potrzebujemy chociażby godzinkę na odpoczynek. Chwilę później jedna z moich sióstr wróciła i oznajmiła nam, że chyba Pan Jezus to też i w niedzielę przychodzi. Śmiałyśmy się głośno.
Siostra Agnes opowiedziała, że jak podeszła do bramy i zapytała w czym może pomóc usłyszała, że to uboga rodzina poszukująca wsparcia, kazała więc przyjść w poniedziałek rano. Odchodzili bez słowa. Dzieci dosłownie słaniały się ze zmęczenia i głodu.
W tej chwili s. Agnes poczuła, że ta nasza wymiana zdań po obiedzie i to spotkanie ma dużo głębszy sens. Poczuła, że w tej nędzy i w tym ubóstwie Bóg przychodzi i nie można Go nie przyjąć. Zaprosiliśmy ich do nas na podwórko, w tej chwili w Laare jest strasznie gorąco, wiec ustawiliśmy im krzesełka w cieniu i wzięliśmy się za gotowanie.
Niesamowita była to mobilizacja, nikt nie poszedł odpoczywać, ktoś gotował mleko na herbate, ktoś kroił sukumę do getheri, ktoś cebulę smażyż. Jedna z sióstr rozmawiała z rodzicami dzieci. Maluchy nie miały siły nawet oczu otworzyc ze zmęczenia, odżyły dopiero po bułce ze szklanką herbaty. Tutaj herbatę pijemy z mlekiem.
Po obiedzie odpoczywaliśmy z tą rodziną, siostry bawiły się z dziećmi, a ja słuchałam historii o tym jak i z czego utrzymują się ci biedacy. Aż trudno w to wszystko uwierzyć. Ojciec póki był zdrowy, pracował w polu i przy zbiorze mirra, ale od kilku lat po urazie jakiego doznał spadając z drzewa nie może zbyt dużo robić, bo ma niesprawną jedną rękę. Mial ją złamaną w łokciu i nigdy nie poszedł z tym do lekarza, bo go na to nie było stać no i krzywo zrosło się wszystko.
Mama pracuje w polu u bogatych gospodarzy, ale przeważnie nie otrzymuje za swę pracę pieniędzy tylko jedzenie dla dzieci i ubrania dla rodziny. żadne z dzieci nie było posyłane dotąd do szkoły, bo nie stać było rodziców na buty, mundurki i jedzenie. Dzieci są niedożywione, co widać na pierwszy rzut oka, bo zamiast ślicznych murzyńskich kędziorków mają szare i proste włosy.
Mieszkają w chałupie z patyków, na workach po ziemniakach ułożonych na kawałkach kory z drzew. Stad pewnie te wszystkie jiggersy. Dziś po Mszy Świętej gdy dzieci płakały, bo z powodu stóp wyjedzonych przez robaki chodzić nie mogły. Ich rówieśnicy, inne dzieciaki z wioski przyprowadziły całą rodzinkę pod naszą bramę. No i odwiedził nas Pan Bóg w niedzielę i odpoczął z nami :) piękne było to popołudnie.
s. Alicja
http://misjalaare.blogspot.com/
Ps. Rodziny tej nie możemy zostawić bez pomocy, dlatego wkrótce dzieci trafią do adopcji. Kiedy tylko s.Alicja prześle nam imiona dzieci i ich zdjęcia, dzieci trafią na listę dzieci oczekujących na adopcję.
Ps. Rodziny tej nie możemy zostawić bez pomocy, dlatego wkrótce dzieci trafią do adopcji. Kiedy tylko s.Alicja prześle nam imiona dzieci i ich zdjęcia, dzieci trafią na listę dzieci oczekujących na adopcję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz