poniedziałek, 6 lutego 2012

Jezus może przyjść także w niedzielę...


Czasami bywa tak, że pochylając się każdego dnia nad nędzą i biedą drugiego człowieka zaczynamy traktować to nie jako posługę ale jako pracę. Dziś miałyśmy małą lekcję na ten temat i myślę, że nauka nie pójdzie w las. 

W niedzielę nie pracujemy, w niedzielę mamy czas na odpoczynek i relaks, w niedzielę idziemy rano  na Mszę świętą, która trwa do południa, a później wspólny obiad i chwila odpoczynku, bo po południu idziemy na adorację do kościoła. Niewiele tego czasu wolnego, wiec każdy stara się wykorzystać go jak najlepiej :)

Dziś jednak spotkało nas coś niesamowitego, siedząc jeszcze przy stole po obiedzie zauważyłyśmy, że ktoś dobija się do furtki. Któraś z sióstr westchnęła tylko, no nie! W niedzielę... wstając powiedziałam siostrom, by nie zapominały, że w niedzielę też są misjonarkami miłosierdzia i trzeba podejść i wysłuchać kogoś, kto stoi i puka.
Ale oczywiście jeśli jest taka możliwosc to umówić się na jakiś inny dzień, bo to normalne że i my potrzebujemy chociażby godzinkę na odpoczynek. Chwilę później jedna z moich sióstr wróciła i oznajmiła nam, że chyba Pan Jezus to też i w niedzielę przychodzi. Śmiałyśmy się głośno. 
 

Siostra Agnes opowiedziała, że jak podeszła do bramy i zapytała w czym może pomóc usłyszała, że to uboga rodzina poszukująca wsparcia, kazała więc przyjść w poniedziałek rano. Odchodzili bez słowa. Dzieci dosłownie słaniały się ze zmęczenia i głodu.
W tej chwili s. Agnes poczuła, że ta nasza wymiana zdań po obiedzie i to spotkanie ma dużo głębszy sens. Poczuła, że w tej nędzy i w tym ubóstwie Bóg przychodzi i nie można Go nie przyjąć. Zaprosiliśmy ich do nas na podwórko, w tej chwili w Laare jest strasznie gorąco, wiec ustawiliśmy im krzesełka w cieniu i wzięliśmy się za gotowanie. 

Niesamowita była to mobilizacja, nikt nie poszedł odpoczywać, ktoś gotował mleko na herbate, ktoś kroił sukumę do getheri, ktoś cebulę smażyż. Jedna z sióstr rozmawiała z rodzicami dzieci. Maluchy nie miały siły nawet oczu otworzyc ze zmęczenia, odżyły dopiero po bułce ze szklanką herbaty. Tutaj herbatę pijemy z mlekiem. 
Po obiedzie odpoczywaliśmy z tą rodziną, siostry bawiły się z dziećmi, a ja słuchałam historii o tym jak i z czego utrzymują się ci biedacy. Aż trudno w to wszystko uwierzyć. Ojciec póki był zdrowy, pracował w polu i przy zbiorze mirra, ale od kilku lat po urazie jakiego doznał spadając z drzewa nie może zbyt dużo robić, bo ma niesprawną jedną rękę. Mial ją złamaną w łokciu i nigdy nie poszedł z tym do lekarza, bo go na to nie było stać no i krzywo zrosło się wszystko. 
Mama pracuje w polu u bogatych gospodarzy, ale przeważnie nie otrzymuje za swę pracę pieniędzy tylko jedzenie dla dzieci i ubrania dla rodziny. żadne z dzieci nie było posyłane dotąd do szkoły, bo nie stać było rodziców na buty, mundurki i jedzenie. Dzieci są niedożywione, co widać na pierwszy rzut oka, bo zamiast ślicznych murzyńskich kędziorków mają szare i proste włosy. 
Mieszkają w chałupie z patyków, na workach po ziemniakach ułożonych na kawałkach kory z drzew. Stad pewnie te wszystkie jiggersy. Dziś po Mszy Świętej gdy dzieci płakały, bo z powodu stóp wyjedzonych przez robaki chodzić nie mogły. Ich rówieśnicy, inne dzieciaki z wioski przyprowadziły całą rodzinkę pod naszą bramę. No i odwiedził nas Pan Bóg w niedzielę i odpoczął z nami :) piękne było to popołudnie.

s. Alicja
http://misjalaare.blogspot.com/

Ps. Rodziny tej nie możemy zostawić bez pomocy, dlatego wkrótce dzieci trafią do adopcji. Kiedy tylko s.Alicja prześle nam imiona dzieci i ich zdjęcia, dzieci trafią na listę dzieci oczekujących na adopcję.

Brak komentarzy: