Dla Caroline i Agnes to był pewnie jeden z najważniejszych dni w życiu. Wczoraj przed południem dostaliśmy informację, że wszystkie dokumenty potrzebne do zabrania dziewczynek z domu są już gotowe i możemy przystąpić do działania.
Nie jestem pracownikiem socjalnym, ani kuratorem, więc trudno było mi sobie wyobrazić, jak można pójść do kogoś do domu i tak po prostu zabrać dzieci. Ojca oczywiście nie było, była chyba jakaś ciocia, ale po jej zachowaniu widać było, że jest jej obojętne co się dzieje z dziewczynkami i gdzie je zabieramy.
Były one bardzo przejęte, Agnes pomogła Caroline umyć się, a następnie sama też zażyła mini kąpieli, wyczyściły buty i zabrały resztę rzeczy, które przedwczoraj im podarowaliśmy. Gdy odchodziliśmy z domu widziałem lekki smutek na ich twarzach, ale wcale się temu nie dziwiłem, bo zostawiały to co znają i szły w nieznane.
Na markecie kupiliśmy kilka potrzebnych rzeczy dla każdej z sióstr i wsiedliśmy na motory. Agata jechała z Caroline, ja z Agnes. Całą drogę mała mówiła do mnie, ale ja nie rozumiałem z tego nic, bo mówiła w kimeru.
W Matetu od razu otoczyły nas wszystkie dzieci zainteresowane, co się dzieje? Caroline jest młodsza, więc wszystkiego jeszcze nie rozumie, dlatego od razu wpadła w ramiona dzieci i popłynęła z prądem. Agnes na początku bardzo się wystraszyła i wycofała. Myślę, że dotarło do niej, że więcej nie wróci do domu, bo rodzina ma zakaz zabierania ich z Matetu, mogą tylko je odwiedzać.
Poszliśmy do sypialni dziewcząt. Siostry dostały jedno piętrowe łóżko, ale poprosiłem, by tej nocy mogły spać razem na jednym piętrze, żeby nie czuły się za bardzo osamotnione. Inne dzieci szybko przyniosły koce i przygotowały posłanie.
Wybił dzwonek na codzienny różaniec, więc wszyscy pobiegli do refektarza, a my zostaliśmy z dziewczynkami i powoli wszystko tłumaczyliśmy i wyjaśnialiśmy. Trzeba było przecież pokazać, jak się korzysta z toalety, wytłumaczyć, że później myje się ręce, że mają swoje miejsce na ubrania i nie mogą rzucać ich gdziekolwiek, bo później ich mogą nie znaleźć.
Na końcówce różańca dołączyliśmy do modlących się dzieci, a później była kolacja. Zastawiliśmy już dziewczynki, by mogły się w spokoju zintegrować z innymi dziećmi. W sumie to sytuacja jest o tyle dobra, że większość dzieci w Matetu pochodzi ze slumsu w Mitunguu i siostry znają ich. Pewnie dlatego, gdy wróciliśmy po kolacji w czasie indywidualnego czytania, Agnes i Caroline były już uśmiechnięte i bardzo radosne.
2 komentarze:
Bardzo się cieszę, dziękuję wszystkim :) bo bardzo tym ostatnio żyłam i żyję :) pozdrawiam!!!
Oby jak najszybciej zaaklimatyzowały się biedactwa. Są razem to mam nadzieję , że będzie dobrze.Historia dziewczynek bardzo mnie poruszyła. Panie Jarku jest Pan wolontariuszem przez duże W ! I do tego cudownie potrafi Pan opisać sytuację dzieci i nie tylko :) !!!
Prześlij komentarz