Może nikt mi w to nie uwierzy, ale mamy tu dziś typowo angielską pogodę, jest mglisto, ponuro i na dodatek mży. Zegarki afrykańskie zwolniły jeszcze bardziej, ludzie na ulicę wychodzą jeśli muszą, tylko dzieciaki z parafialnej szkoły jakby nigdy nic kopią piłkę i tarzają się po tej mokrej, acz wysuszonej trawie.
W Misji też dziś spokojniej, bo s.Alicja odwozi aspirantki do Meru, s.Makena w biurze robi rozliczenie parafialne, s.Kasia w wielkim świecie, tj. w Nairobi wciąż załatwia formalności związane z wyjazdem do Madrytu, nowicjuszka Monika ogarnia dom po wczorajszym trzęsieniu ziemi, a ja mam wreszcie czas, by usiąść, zrobić sobie kisielek i opisać to, co przez ostatnie dni się działo.