Dziś niedziela, więc trochę inny plan dnia. Rano Msza Święta, teoretycznie o 9, ale siostry śmieją się, że 9.15 można zacząć prasować habity. Do tutejszego obrządku liturgicznego jestem już przyzwyczajony i nie szokuje mnie on. Ludzi na Mszy spodziewałem się więcej, ale Siostra powiedziała, że na późniejszej jest znacznie więcej. Dziś większość dnia utrzymuje się zachmurzenie, a to podobno też ludzi dezorientuje, bo przecież słońce to zegar.
Po Mszy udało mi się wreszcie posegregować listy do dzieci, więc spakowałem je w torbę, razem z polską czekoladą, której nazwy oczywiście nie mogę wymienić, i wpadłam do sióstr na herbatę. S.Alicja pichciła właśnie obiad, a w między czasie ogarniała papierkową robotę związaną z dzieciakami. Chwilkę jeszcze razem nad tym posiedzieliśmy, a potem Siostra opowiedziała mi historię, jak to powstała Misja w Laare:
Dom Sióstr |
Kiedy Siostry po raz pierwszy jechały obejrzeć przyszłą placówkę, s.Alicja żartowała, że Pan Jezus mówiąc: „Idźcie na krańce Świata…” miał na myśli właśnie Laare. Dojazd do wioski, to był prawdziwy wyczyn, bo jest ona położona między górami, a wtedy jeszcze nie było tu asfaltu. Dom wtedy nie był jeszcze nawet przykryty dachem, a siostry maiły się do niego wprowadzać już za dwa miesiące.
Przez te dwa miesiące siostry przyjeżdżały do Laare, by zapoznawać się z parafianami. Kiedy przyszedł czas otwarcia Misji, w domu na 3 siostry czekały 4 łóżka, tyle samo stołków i jeden stolik. Bez prądu i wody zaczynały pracę ku Bożej chwale.
Kościół parafialny w :aare |
Przez te trzy lata Laare zmieniło się nie do poznania. Rozwinięto asfalt i kable elektryczne, wioska się rozbudowała i nawet jest tu bank! Ma to swoje i złe strony, Laare stało się centrum handlu mira – legalnym tu narkotykiem. W tej okolicy prawie wszyscy to hodują. Są to niewielkie drzewka, z których zrywa się młode pędy i żuje się je, w celu osiągnięcia stanu lekkiej nieważkości. Stąd wywozi się to zielsko w inne regiony Kenii – między innymi do Mombasy, oraz do Sudanu. Niegdyś mira używano jako środka znieczulającego.
Szkoła parafialna w Laare |
Tak przypadkiem się złożyło, że w piątek wracając od bliźniaków spotkaliśmy te kobiety, wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy w jakim celu one idą z wymalowanymi na głowach krzyżami, kijami w ręku i okrzykami na ustach. Dziś wyjaśniły nam to siostry, które są z tego plemienia.
Podobno pierwszy misjonarz na tych terenach – Włoch, który przyjechał nawracać tubylców jakieś sto lat temu udał się razem z kobietami na tę górę i później faktycznie spadł deszcz, ale on tam się modlił w tej intencji.
ulica w Laare |
Kiedy przychodzi odpowiedni czas, chłopcy przechodzą rytuał obrzezania. Są oni najpierw prowadzeni przez mężczyzn drogą (koło piekarni) i na placu osłonięci gałęziami i liśćmi zostają okaleczeni. Ten rytuał jest tutaj ważniejszy od wesela. Matka chłopca przygotowuje posiłki dla gości i buduje synowi chatę. Zdarza się, że po takim evencie, ludzie idą na Mszę w intencji chłopca, a w zasadzie to już mężczyzny.
Tak jest w plemieniu Meru, które jest jednym z bardziej ucywilizowanych. Ciekawość mnie zżera, jak to jest u Samburu, którzy żyją tuż za górą. Z Laare można tam dojść tylko pieszo przez busz, ścieżką między górami. Mamy się tam wybrać któregoś dnia, bo tam jest jeszcze nasza parafia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz