Dzień rodziny w Amungenti |
W sobotę pojechaliśmy do szkoły w Amungenti na dzień rodziny (o tej szkole będę jeszcze pisał bardziej szczegółowo w innym poście, bo myślę, że warto troszkę więcej o niej powiedzieć).
Dlaczego cztery zakonnice i jeden mzungu (biały facet) pojechali na taką imprezę? Myślę, że rodzice którzy przyjechali na tę imprezę też sobie zadawali takie pytanie.
Pojechaliśmy tam jako rodzina Muchuiego, to chłopiec z Laare, którym zaopiekowały się siostry. Gdy chłopiec był jeszcze mały, zmarł jego ojciec, a matka porzuciła jego i brata, więc chłopcy zamieszkali w zagrodzie dla kur. Starszy brat Muchuiego próbował w wiosce zdobywać pożywienie, a sam Muchui musiał walczyć ze zwierzętami o przeżycie. Malutki, słaby chłopiec nie miał szans z uzbrojonymi w silne dzioby kurami, które wydziobały mu w głowie straszne rany.
Dzieci porzucone przez matkę |
Siostry są dla Muchuiego jak rodzina, dlatego nie mogło nas zabraknąć na tej szkolnej imprezie. Widać było po chłopcu, że jest teraz szczęśliwy, świadczą o tym jego bardzo dobre wyniki w nauce.
Takich historii można by tu przytoczyć dziesiątki, a może i setki. Prawie każdego dnia przychodzą do Misji dzieci brudne i głodne, takie których rodzice porzucili, albo zmarli. Często siostry znajdują kolejne takie dzieci w buszu lub na ulicy.
Dziewczynka chora na HIV |
Wiele dzieci niestety wypada jednak z programu, bo albo sprzedają wszystko co dostały, albo zaczynają znowu żuć mira i wąchać klej. To bardzo przykre, kiedy dzieciaki z własnego wyboru wracają na ulicę, ale na siłę nikomu nie można pomóc.
Nawet dziś na drodze spotkaliśmy chłopców, którzy byli już w programie, a teraz w rękawie jeden z nich znowu trzymał butelkę z klejem…
Taka jest tu rzeczywistość, bezkompromisowa i bardzo brutalna. Niestety, nie da się pomóc wszystkim…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz