Właśnie dziś przypada półmetek mojego pobytu w Kenii i nie wiem jak to się dzieje, ale czas zaczyna coraz szybciej uciekać, a mi się wydaje, że mam tu do zrobienia więcej rzeczy, niż miałem w planie przed przyjazdem….
Coraz trudnie też mi znaleźć czas na pisanie, bo bardzo dużo się dzieje, ciągle gdzieś się przemieszczam i chciałbym to wszystko opisać, bo myślę, że jest to bardzo cenne i ważne, ale kiedy wracam do domu, marzę tylko o prysznicu i łóżku.
Dziś myślę, że zostawię na później poprzednie wydarzenia i opiszę to co zadziało się wczoraj rano, co zaskoczyło nie tylko mnie, ale również wielu innych ludzi. Otóż okazało się, że apel Pani Asi i Pana Marka, którzy zaproponowali budowę domu dla rodziny Ann, Fridah, Irene, Dainy i Bonifacego, nie pozostał bez echa i uzbierała się kwota 2280zł. Wystarcza ona na dom i część wyposażenia, ale brakuje nam jeszcze do pełni szczęścia 220zł, które mam nadzieję, jeszcze się znajdą…
Do Laare przyjechałem przedwczoraj wieczorem, a wczoraj rano, na podwórko do sióstr podjechał swoim ciężarowym samochodem Mr. Miriti i oznajmia, że ma wszystkie materiały potrzebne do budowy domu. Wszystko super, tylko rodzina jeszcze o niczym nie wiedziała, bo gdy wyjeżdżałem z Laare, to nowy dom był w bliżej nieokreślonych planach.
Nowicjuszka Monika poszła więc w busz, by znaleźć tę rodzinę i oznajmić im, że za chwilę będą mieli na podwórku plac budowy. Dzieciaki były w szkole, tylko rodzice i najmłodsze dziewczynki były w domu, ale wszyscy podobno się bardzo ucieszyli i wzruszyli.
Takim oto sposobem koło południa podjechaliśmy samochodem wypakowanym kamieniami, piaskiem, cementem oraz deskami i zaczęło się wielkie poruszenie. Wszyscy ruszyli do pomocy przy rozładunku i noszeniu materiałów. Nawet najmłodsze dziewczynki rwały się do roboty, choć pewnie nie do końca wiedziały z jakiego powodu to zamieszanie.
Decyzją Mr. Miritiego został wycięty bananowiec i dwa drzewka mira, by zrobić miejsce na nowy dom. Ojciec rodziny nie był z tego powodu zbyt szczęśliwy, ale myślę, że gdy już zobaczy gotowy budynek, to będzie gotów oddać kolejne dwa drzewka, byle tylko móc w nim zamieszkać.
Robotnicy szybko uporali się z uporządkowaniem terenu pod budowę i wytyczeniu miejsca na podmurówkę. Kiedy pytałem się dzieciaków, czy cieszą się, że będą miały nowy dom, to nie trzeba było czekać na odpowiedź, bo ich błysk w oczach mówił sam za siebie. Ojciec rodziny, to aż zaniemówił z wrażenia i tylko pokazywał, że jest bardzo szczęśliwy z tego powodu, że u nich jestem.
Kiedy wszystkie materiały zostały zniesione na miejsce, a robotnicy zaczęli układać kamienie. Ja nie chciałem robić więcej zamieszania i zostawiłem rodzinę w spokoju, by mogli wrócić do swoich zajęć, choć podejrzewam, że i tak wczoraj do swojej szarej codzienności już nie wrócili…
Dziś z samego rana poszedłem zobaczyć jak idą postępy w budowie. Nawet udało mi się samemu dojść na ich podwórko i nie zgubić się w buszu. Dzieci były już w szkole, tylko najmłodsze dziewczynki stale obserwowały pracujących robotników. Przyłączyłem się więc do nich, wręczyłem lizaki i razem patrzyliśmy jak robotnicy przycinają deski, które za chwilę staną się ścianami ich nowego domu.
Myślę, że może nawet w tym tygodniu dom będzie gotowy, a my dozbieramy jeszcze brakującą kwotę i będziemy mogli zakupić łóżka do nowej willi w New Yorku.
Oczywiście będę jeszcze informował o postępach na budowie, ale już teraz bardzo serdecznie chciałbym podziękować wszystkim tym, którzy włączyli się w pomoc tej rodzinie i tym, którzy jeszcze pomogą w wyposażeniu domu. Kolejny raz przekonałem się, że uśmiech dzieci jest bezcenny…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz